W „Chlewie”. Kaszubskie treny Hanny Makurat
Właśnie odłożyłem po kolejnym przeczytaniu pierwszą książkę Hanny Makurat. To tomik trenów w języku kaszubskim pt. „Chléw” (chlew). Wiersze w nim zawarte poświęcone zostały pamięci tragicznie zmarłej Katarzyny Tuchorskiej, współlokatorki Hanny z akademika. To nowy gatunek na kaszubskiej półce.
Chociaż mamy już tłumaczenia trenów Jana Kochanowskiego autorstwa Janusza Mamelskiego, to ten właśnie zbiorek zasługuje na szczególne wyróżnienie. Jego zawartość z uwagi na nieodległą datę tego nieszczęśliwego wydarzenia (2007) daje się odnosić bezpośredno do osoby, której pamięć w ten sposób uhonorowano. Przyznam, że pierwszą rzeczą jaką uczyniłem po przeczytaniu tych wierszy było wpisanie imienia i nazwiska do Googli. Obejrzałem filmik Jej poświęcony. Przeczytałem komentarze internautów i ... jeszcze raz przeczytałem tomik. Trzeba go bowiem czytać od początku do końca (od dechy do dechy). Jest w nim pewna historia. Przy kolejnych czytaniach wypływają z tekstu nowe barwy i skojarzenia. Sam język zaskakuje metafizyką, taką „odlecionością”. Sama autorka przywołuje Gombrowicza. Aż chce się też znaleźć jakąś paralelę do Orwella. Hanna, gdy trzyma się formy, uważa na rytm i rym, kroczy nieco słoniowym krokiem. Opuściwszy formę wzlatuje muchą. Owadem takim nie z tej planety. Czas narracji dzieli na kojce (bùchtë) a każda z bucht umiejscawia akcję w innej czasoprzestrzeni. Całość podlana dojrzałym smutkiem, powściągniętym buntem wyrażonym w niezadawaniu pytań o sens tego, co się stało. Swoistą legendę do tego dziełka stworzyli internauci poprzez swoje komentarze. Dopełnieniem całości jest celny esej Grzegorza Schramke, mocujący mniej wrażliwszych czytelników w świecie poezji Hanë Makùrôt. Książeczkę tę wydał gdyński „Region” i chwała im za to. Nie po raz pierwszy wydają po kaszubsku... i odważnie. Polecam Wam „Chléw”!