26 października zmarł Albin Bichowski, wieloletni organista z Chwaszczyna. Miał 91 lat
Wielu mieszkańców Chwaszczyna, Osowy, parafii chwaszczyńskiej pamięta Pana Albina. Mieszkał w sąsiedniej Osowie. Dojeżdżał do naszego kościoła autobusem.
„Nie da się (…) pominąć nader rzadkiego przypadku, jak ponad sześciesięcioletniej posługi (1950-2015), organisty Albina Bichowskiego, ucznia mistrza organowego Stefana Lutowskiego z Wielkiego Kacka. Inicjator i twórca profesjonalnych, czterogłosowych chórów: mieszanego (z lat 1953-61); męskiego, 24-osobowego, śpiewającego dwa lata a przygotowanego specjalnie na uroczystość 50-lecia kapłaństwa ks. kan. Jana Minetta (1980); ponownie mieszanego (1990-98), prezentującego się 108 razy, w tym 20 gościnnie w okolicznych kościołach. I do tego jeszcze rozśpiewany kościół w Chwaszczynie.” – tak wspominał Zmarłego były dyrektor chwaszczyńskiej „podstawówki”, zaangażowany w życie kulturalne wsi i nie tylko, Alojzy Trella. (Spotkaliśmy się 12 maja br.)
To właśnie w przywołanym, mieszanym chórze kościelnym miałem przyjemność śpiewać przy akompaniamencie ś.p. Albina i poznawać od Niego linie melodyczne kolejnych utworów. Ciepło wspominam tamten młodzieńczy czas, wspólne próby i wyjazdy…
Próby odbywały się po mszy wieczornej na chórze w starym kościele, przy organach. Często było zimno. Ćwiczyliśmy na stojąco. Głównie repertuar religijny i patriotyczny, który wykonywaliśmy w parafii i w okolicach. Pan organista „złowił” mnie do chóru podczas obchodu duszpasterskiego, tzw. „kolędy”, kiedy wraz z księdzem i ministrantami odwiedzał parafian. Wcześniej roznosił opłatek. Przyszedłem, spodobało mi się i zostałem na kilka lat. Wcześniej śpiewałem trzy lata w trzy-głosowym chórze szkolnym, prowadzonym przez A. Trellę. W chórze kościelnym śpiewaliśmy już razem: dyr. Trella w tenorach a ja w basie. Pamiętam same ćwiczenia, poszczególnych chórzystów: Marka Birra; Kazimierza Magriana; jego siostrę, Ewę, która powielała dla nas nuty; Marię Machalińską, jej córkę Anię; siostry Herrmann: Mariolę, Ewę i Basię, Gabrielę Haase, Gabrysię Szmuda, p. Alego Ustarbowskiego z głębokim basem… Wesoło było podczas jazdy na koncerty. Jeździliśmy ciężarowym z budą z plandeką, gdzie wstawiliśmy ławki. Bywało, że na zakrętach wpadaliśmy na siebie…
Poznałem, dzięki śpiewaniu w chórze – sąsiadów ze wsi (mieszkaliśmy z rodziną 3,5 km. za wsią), okoliczne kościoły i wiele pieśni, do których rad wracam po latach jako dyrygent luzińskiej „Lutni”.
Pan Albin, oprócz wypracowanej gry na organach wyróżniał się pięknym, dźwięcznym i ciepłym barytonem. Gdy obaj z ówczesnym proboszczem, ks. Czesławem Jakusz-Gostomskim śpiewali ponad głowami wiernych – mieliśmy poczucie niezwykłej harmonii, jasności, siły i uroczystości brzmienia sakrum. Dla wielu ten śpiew pozostał w pamięci na zawsze.
Spośród pieczołowicie wynotowanych przez A. Trellę (nieformalnego prezesa, kronikarza chóru), prawie siedemdziesięciu pozycji repertuarowych, szczególnie utkwiła mi w pamięci pieśń pogrzebowa „W mogile ciemnej”. Dzisiaj nucę ją ku pamięci Panu Organiście Albinowi…
Pogrzeb śp. Albina Bichowskiego odbył się w sobotę, 30 października, w Chwaszczynie. Nie byłem obecny. Z opowiadania wiem, że żegnający Go kazaniem ks. senior Cz. Jakusz-Gostomski powiedział: nasłuchałeś się tylu kazań – dzisiaj wysłuchasz jeszcze jednego…
Do ùzdrzeniô a ùczëcô w niebny krôjnie! R.I.P.
Wykorzystałem foto ze strony www.chwaszczyno.pl